Wróciłam do domu może nie wściekle głodna, ale nastawiona na jedzenie niemal całą duszą. Miał być dorsz z fasolką szparagową.
Zmęczona po 8 godzinach siedzenia w pracy, zupełnie nie miałam do niego serca. Zwyczajnie nie chciało mi się myśleć. Otworzyłam lodówkę, zamrażalnik, szafkę... powstał piętnastominutowy obiad o mało atrakcyjnym wyglądzie.
Lekko ostry dorsz z fasolką szparagową
(zgodny z dietą Dukana, PW)
Składniki:
- 135g filetu z dorsza (wyciągnęłam ości)
- 200g fasolki szparagowej z mrożonki
- kawałek świeżego imbiru
- duży ząbek czosnku
- świeżo mielony pieprz
- sos sojowy - na "oko"
- ocet balsamiczny - na "oko", dwa razy więcej niż sosu sojowego
- przyprawa do ryb
Dorsza obsypałam przyprawą do ryb, popieprzyłam solidnie, dolałam troszkę octu. Fasolkę prosto wyciągniętą z zamrażalnika bezceremonialnie wrzuciłam na patelnię i oblałam sosem sojowym, octem balsamicznym, obsypałam pieprzem i starłam czosnek z imbirem. Zamieszałam, przykrzyłam, włączyłam palnik na duży ogień.
Pięć minut potem...
Zaczęło dziwnie syczeć, więc podniosłam pokrywkę i poczułam wcale przyjemny zapach. Zmniejszyłam ogień i na fasolce położyłam dorsza. Zakryłam, żeby się ładnie dusił.
Znów minęło kilka minut minut, przewróciłam dorsza na drugi boczek, nieco podkręciłam ogień. Pokrywka nadal była na patelni. Jeszcze przysłowiowa minutka i było gotowe (płyn w kontakcie z białkiem z rybki zamienił się w bąble, jak z płynu do mycia naczyń, i pobrudził mi kuchenkę.
Wygarnęłam na talerz i... ucieszyłam się, że zrobiłam zdjęcia, bo efekt wyszedł bardzo zadowalający.
Czyżby lenistwo i bezmyślność były kluczem do preparowania dorsza? Może i tak.
Rybka była całkiem ostra, przyjemnie paliła wargi i, co najważniejsze, smakowała mi, a wobec dorsza jestem wymagająca...
Polecam, jak nie ma się czasu. Pomijając wyciąganie ości, to wszystko robi się maksymalnie 15 minut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz